1. Z przyczyn politycznych musimy Cię tutaj poinformować o tym, że portal xp.pl wykorzystuje tzw. cookies, czyli technologię zapamiętywania w Twojej przeglądarce (w celu późniejszego prezentowania naszym serwerom przy okazji pobierania treści) drobnych danych konfiguracyjnych uznanych za potrzebne przez administratorów portalu. Przykładowo, dzięki cookies wiadomo, że nie jesteś zupełnie nowym użytkownikiem, lecz na stronach portalu byłeś/aś już wcześniej, co ma wpływ na zbieranie informacji statystycznych o nowych odbiorcach treści. Podobnie, jeżeli masz konto użytkownika portalu xp.pl, dzięki cookies będziemy pamiętać o tym, że jesteś na nim zalogowany.
  2. Ww. technologia cookies jest stosowana przez portal xp.pl i nie stwarza zagrożenia dla bezpieczeństwa Twojego komputera. Jeśli ją akceptujesz, kliknij przycisk "Akceptuję cookies". Spowoduje to zapisanie w Twojej przeglądarce danych cookies świadczących o tej zgodzie, dzięki czemu niniejsze ostrzeżenie nie będzie już więcej prezentowane. Jeśli nie zgadzasz się na stosowanie cookies, zmień konfigurację swej przeglądarki internetowej.
  3. WAŻNE  Rozważ ponadto zarejestrowanie konta na portalu xp.pl. Nasz portal ma potężnych wrogów: kryminalna "grupa watykańska" lub, jak kto woli, grupa skarbowa obejmuje naszym zdaniem swym zasięgiem nie tylko wszystko, co państwowe, w tym np. rejestr domen .pl czy sądy, z których mogą płynąć rozliczne zagrożenia, ale także mnóstwo prywatnych przedsiębiorstw czy nawet prawie wszystkie prywatne przedsiębiorstwa: w tym także zapewne operatorów telekomunikacyjnych(!) oraz firmy z literami XP w nazwie, a nawet odpowiednie sądy polubowne stworzone dla oficjalnego i szybkiego "rozstrzygania" tego typu sporów o domeny. Wszystko jest pod kontrolą jednej władzy, zaś partie dodatkowo wprowadzają jeszcze coraz to nowe podstawy ustawowe do cenzurowania Internetu, do ukrywania treści, które w nim są, przed Polakami – więc bez kontaktu z administracją portalu xp.pl poprzez inny kanał, np. pocztę e-mail, pewnego dnia możesz stracić do niego dostęp! Dlatego zarejestruj się i na zawsze zabezpiecz się w ten sposób przed takim niebezpieczeństwem.
    Nie dopuśćmy, by w naszym kraju funkcjonował polityczny system zamknięty, nie poddany demokratycznej kontroli.Akceptuję cookies
    Rejestrując się zapewnisz sobie też ładną krótką nazwę użytkownika, z której w przyszłości będziesz dumny/a i która będzie poświadczać, że byłeś/aś z nami od początku.
E-MAILUSŁUGITARGCZATSTARTOWA
WIADOMOŚCIPOLSKAŚWIATKOMENTARZETECHNOLOGIA I NAUKAGOSPODARKAKULTURA

Polityka państwa godzi w wiarygodność dokumentów i uczciwość obrotu, za to jest na rękę przestępcom

30 lip 2020 21:32

W obecnie stosowanych dowodach osobistych nie ma miejsca na wzór podpisu. Również ustawy nie przewidują istnienia czegoś takiego, jak jeden wzór podpisu przypisany do każdego człowieka. W efekcie podpis traci na znaczeniu ochronnym, czyli zapewniającym wiarygodność pochodzenia dokumentu, zamiast tego redukując się do roli formalności, jako zwyczajowy czy też prawem wymagany sposób składania oświadczenia.

Na istniejącej obecnie sytuacji – że dowody osobiste nie mają z tyłu pola na oficjalny wzór podpisu – traci uczciwość obrotu gospodarczego i prawnego, natomiast sytuacja ta jest na rękę różnego rodzaju aferałom. W niniejszym artykule bierzemy tę sprawę pod lupę.

Kwestia, która rzadko jest istotna

Na wstępie trzeba by tu zauważyć, że sprawa oficjalnych podpisów w dowodzie osobistym jest subtelnością prawną, a nie czymś mającym na co dzień znaczenie. Na co dzień nie ma to żadnego wpływu na zdolność sądów i kontrahentów do bronienia rzetelności obrotu w stosunkach cywilnoprawnych. Dotyczy to w szczególności umów, w których po jednej stronie jest profesjonalnie działająca firma, działająca przez biuro obsługi klienta, a po drugiej osoba fizyczna – tym niemniej w gruncie rzeczy nawet osoby fizyczne czy osoby prawne umawiając się między sobą nawzajem pozostają na ogół bezpieczne mimo tego braku. Wynika to stąd, że typowo wszelkie umowy zawierają dokładne wyliczenie danych osobowych obu ich stron, to zaś oznacza, że jest w nich m. in. numer PESEL lub numer dowodu osobistego albo paszportu oraz, dodatkowo, adres. Od razu trzeba tu zastrzec, że adres, jakkolwiek może pomagać, może też być fałszywy i nikt tego typowo nie weryfikuje, bo w dowodach osobistych też już go nie ma. Tym niemniej fakt posiadania dokładnego numeru np. dowodu osobistego bardzo trudno jest wyjaśnić inaczej niż tym, że po prostu druga osoba wylegitymowała się dokumentem tożsamości i w oparciu o to wypełniono i podpisano wzór umowy. Tak też z pewnością zeznałby każdy np. pracownik biura obsługi klienta, a nieskorumpowany sąd cywilny praktycznie zawsze przychyli się do tej wersji. Kwestią rozstrzygającą o braku problemu jest tu zatem istnienie numeru dowodu osobistego lub PESEL-u; zauważmy, że są możliwe i inne wytłumaczenia tego, że dane osobowe klienta istotnie figurują w umowie – z tym, że wszystkie one sprowadzają się do tego, że "zaszło jakieś przestępstwo" (np. ktoś komuś pożyczył dowód osobisty, by tamten się nim wylegitymował, co jest zabronione, albo np. firma kupiła zbiór danych osobowych – co jest już w ogóle niewiarygodne, gdyż nikt takimi zbiorami danych nie ważyłby się obracać rynkowo: tego typu obrót z pewnością rychło stałby się obiektem zainteresowania prokuratury).

Dobrze jest jednak rozumieć, na czym polega ww. wiarygodność. Do zapamiętania są tu dwie istotne rzeczy:

  1. we wszelkich umowach, w których stroną jest osoba prawna czy nawet spółka, należy wymienić reprezentanta tej spółki nie z samego imienia i nazwiska czy nawet imienia, nazwiska i adresu (ten bowiem trudno w jakikolwiek sposób zweryfikować), lecz z identyfikującego go numeru; nie wystarczą numery spółki, te bowiem nijak nie zabezpieczają i nieraz wręcz jedynie głupotą, niepotrzebnym marnowaniem miejsca, jest wymienianie wszystkich licznych numerów urzędowych jakiejś firmy, natomiast zdecydowanie wskazane jest stosowanie numeru przypisanego do człowieka przy podawaniu, kto daną osobę prawną reprezentował przy czynności;
  2. od numeru PESEL zdecydowanie lepszy jest numer dowodu osobistego i we wszelkim obrocie gospodarczym standardem powinno być stosowanie numeru dowodu osobistego, a nie numeru PESEL, ten bowiem się po prostu zmienia i można go zawsze zmienić poprzez pozbycie się starego i wyrobienie nowego dowodu osobistego. Numer PESEL jest gorszy, ponieważ jest jeden na całe życie i w związku z tym istotnie zwiększa się szansa, że trafi w ręce przestępców, od czego już wszak nie ma odwrotu.

Jak jednak widać, na co dzień nie ma typowo żadnych problemów z brakiem podpisu na odwrocie dowodu osobistego. Jest się na co powoływać, mimo osłabienia ochronnej roli podpisu i możliwej do osiągnięcia pewności sądów w tym zakresie. A mimo to – istnieją bardzo dobre argumenty, by wzór podpisu się w dowodzie znajdował, natomiast nie ma praktycznie żadnych na rzecz ukrywania go.

Czy podpis w dowodzie szkodzi?

Dla uczciwej osoby, mającej uczciwe podejście do wszystkich i nie próbującej nikogo oszukać, podpis z tyłu dowodu osobistego przede wszystkim nie jest żadną przeszkodą.

Ktoś mógłby podnieść, że dzięki brakowi oficjalnego wzoru podpisu możliwe jest stosowanie różnych podpisów w różnych sferach życia. Jest to argument, jak łatwo odkryć, bardzo chybiony. Istotnie, obecne prawo nie zawiera w ogóle przepisów, które wprowadzałyby coś takiego, jak oficjalny wzór podpisu istniejący dla każdego poszczególnego obywatela. Co więcej, nie istnieje w prawie nawet zasada, że jeden i ten sam człowiek musi mieć tylko jeden podpis. Z całą pewnością jest to nieprawda, ponieważ nic nie zabrania człowiekowi w ciągu życia zmieniać jego postać (a z drugiej strony: przecież żadne 2 rzeczy nie dzieją się w praktyce idealnie równocześnie). W istocie, zmiany takie mogłyby przychodzić tej samej osobie do głowy nawet co chwilę. Toteż w obecnym stanie prawnym – a winę za to ponoszą w zupełności posłowie – zachodzi sytuacja, że najzupełniej legalne jest, gdy jeden i ten sam człowiek każdemu poszczególnemu kontrahentowi składa inaczej wyglądające podpisy (jednej firmie takie, drugiej inne, urzędowi znowu inne, a sądowi jeszcze inne).

Już sam fakt, że tak to obecnie wygląda w prawie, jest poważną komplikacją, jak zaraz pokażę (pod kolejnym nagłówkiem). Z komplikacji tej wynika fakt, że podpis traci funkcję zabezpieczającą. Staje się jedynie znakiem, że złożono oświadczenie woli, czyli np. dzięki istnieniu czegoś wyglądającego jak podpis dokument nie jest już tylko wzorem umowy, wydrukiem komputerowym, ale gotową i chyba nawet (jak to się domniemywa) wiążącą prawnie umową. Jakkolwiek sędziowie zapewne wciąż jeszcze upatrywać będą w podpisach funkcji zabezpieczającej, co jest zgodne z zapotrzebowaniem społecznym i tym, czego społeczeństwo oczekuje, tym niemniej nie ma to podstawy prawnej, zaś sprawa takiej oceny sprowadza się do przychylności sędziowskiej w dziedzinie całkowicie prawem nieuregulowanej, czyli w dziedzinie oceny wiarygodności dowodów. Chodzi tu o to, że dzięki niezgodności podpisu z innymi podpisami podobnie złożonymi w licznych innych dokumentach sędzia może (ale wcale nie musi, a nawet żadne konkretne prawo na rzecz takiej interpretacji nie przemawia) uznać, że prawdę mówi świadek A (rzekomy autor podpisu), który twierdzi, że jest sfałszowany, a nie świadek B, który zapewnia, że jest autentyczny. Tylko więc tutaj, w dziedzinie nieuregulowanej prawem swobody, znajduje sobie jakieś miejsce temat "porównywania podpisu z innymi złożonymi". Generalnie bowiem prawo funkcji zabezpieczającej podpisu nijak obecnie nie chroni.

Odpowiadając natomiast na ww. pseudozarzut, że

"podpis w dowodzie szkodzi, bo uniemożliwia chronienie się przed nadużyciami tym, że w biznesie stosuje się inny podpis niż np. w życiu osobistym i że ten biznesowy jest znany tylko ezoterycznie i nigdy go nie zobaczy pani w okienku poczty itp."

można po prostu odrzec, że nie wprowadza się dobrych rzeczy psując, niszcząc i zabierając, mianowicie odzierając podpis z jego funkcji zabezpieczającej czy też osłabiając ją i godząc w jej prawne umocowanie, krótko mówiąc: nie wprowadza się dobrych rzeczy zabierając inne dobre rzeczy, tylko wprowadza się je dokładając coś dodatkowego do tego, co okazuje się niewystarczające dla czyichś potrzeb. Mówiąc prościej i odpowiadając ww. przeciwnikowi w dyskusji: nic nie stoi na przeszkodzie, by w obrocie biznesowym stosować pieczątki, których wygląd znany jest tylko ezoterycznie. Efekt tego rozwiązania może być identycznie skuteczny, co stosowanie drugiego czy nawet jeszcze trzeciego wzoru podpisu do innych spraw; wystarczy stosować odpowiednio zmyślnie urządzone pieczątki (z nietypowymi czcionkami, nietypowo dobranymi ich cechami w rodzaju krój, rozciągnięcie, podwyższenie itp.), by praktycznie rzecz biorąc uniemożliwić fałszowanie na równi z tym, jak uniemożliwia (czy też bardzo utrudnia) je dobry podpis odręczny.

Ktoś mógłby też podnieść, że "podpis w dowodzie jest groźny, bo sprzyja fałszerzom". Jest to jednak – jeśli się temu dobrze przyjrzeć – nonsens:

  • Przede wszystkim bardzo rzadko trzeba pokazać tył dowodu osobistego. Są to niemal wyłącznie te sytuacje, w których i tak człowiek składa podpis. Dla przykładu, na poczcie raczej zawsze wystarczy tylko przód dowodu osobistego. Tył mógłby być konieczny do pokazania – w przypadku, gdyby zawierał on wzór podpisu – wyłącznie przy zawieraniu umów, czyli np. raz-dwa razy na rok, oraz w sytuacjach przeszukania czy też zatrzymania przez Policję, co jednak i tak wiąże się ze składaniem podpisów i gruntownym sprawdzaniem różnych posiadanych rzeczy, w tym np. kart płatniczych, co w praktyce w dzisiejszych realiach i tak typowo skutkuje dostępnością wzoru podpisu.
  • W normalnych warunkach to przede wszystkim trudności przy podrabianiu, czyli np. trudne do podrobienia przez niewprawionego amatora kształty, są i powinny być jego zabezpieczeniem – i tak też należy się do tego tematu przygotowywać, i w tym kierunku szkolić dzieci, i tak też zawsze robiono w przeszłości – a nie przede wszystkim fakt, że nie jest znany jego wzór. Niejawność tego, jaki jest czyjś wzór podpisu, powinna być jedynie uzupełnieniem dobrego zabezpieczenia wynikającego z samych jego cech.
  • To, że jest jeden wzór podpisu, bardziej zabezpiecza przed fałszerstwem niż je umożliwia. W obecnym stanie prawnym najzupełniej legalne jest podpisywanie każdego dokumentu w inny sposób czy np. stosowanie innego podpisu w kontaktach z każdym poszczególnym kontrahentem. W efekcie, nie ma na co się powołać, jeśli chce się podważyć jakiś złożony podpis (a w każdym razie jest to raczej żebranie łaski u sędziego niż racjonalne, oparte na twardych podstawach prawnych żądanie), a już na pewno może się zdarzyć (np. u młodzieży dopiero wkraczającej w dorosłe życie, w świat stosunków cywilnoprawnych itd.), że nie ma na co się powołać. Natomiast gdyby z tyłu dowodu osobistego był podpis, sytuacja byłaby dużo prostsza, bo po pierwsze odstępstwa od niego byłyby de iure nielegalne, po drugie zabezpieczony byłby też kontrahent (a czasem przecież może tak być, że to my się obawiamy, czy druga strona składa podpis taki, jak zawsze, czy też jakiś wyjątkowy), a po trzecie w razie, gdyby jednak mimo wszystko ujawniły się jakieś fałszerstwa, zawsze można zamówić nowy dowód osobisty i zmienić przy tej okazji wzór podpisu. Od tej pory ten stary by nie obowiązywał i był niewiarygodny, co od razu pozbawiłoby wszelkich fałszerzy możliwości działania. Uporanie się zaś z fałszerstwami stosującymi stary podpis ze starą datą (czyli uporanie się z przypadkami fałszowania umów poprzez wpisywanie daty z przeszłości) to po prostu kwestia odczekania, aż minie ich termin przedawnienia. Niestety, obecne prawo cywilne zaczyna z przymrużeniem oka podchodzić do instytucji przedawnienia, co jest tu dodatkową przeszkodą i krokiem w złym kierunku, tym niemniej w warunkach, gdyby tego generalnie złego kierunku prawo tak nie sankcjonowało, jak obecnie ("Sąd zawsze może zlekceważyć przedawnienie, jeśli przemawiają za tym słuszne racje" – nowy ziobrowski art. 1171 KC), uporanie się z dotychczasowymi fałszerzami, choćby nawet zyskali oni sobie przychylność sądów i byli odporni na prokuraturę, to i tak kwestia czasu.

Podsumowując tę sytuację, nic się nie traci na podpisie z tyłu dowodu osobistego. Jest nawet dzięki niemu lepiej.

Czym grozi brak podpisu w dowodzie osobistym i kto na tym korzysta?

Korzystają przede wszystkim osoby, którym brak uczciwości.

Istnieją generalnie 2 zagrożenia, jakie się z tym wiążą:

  1. wykręcanie się od odpowiedzialności w sprawach karnych, sprawach sprzed lat (czyli zwłaszcza chodzi tu o przestępstwa z inspiracji politycznej, np. udział w grupie podsłuchowej w zakładzie pracy, te bowiem się nie powinny przedawniać z uwagi na art. 44 Konstytucji) – jakkolwiek oczywiście zależy to od uznania przyszłych sądów i można bardzo nie popierać takiej opcji, to przecież można też sobie wyobrazić sędziów, którzy na to się godzą: przestępca, który dawniej pracował np. m. in. przy podsłuchu w swym zakładzie pracy, czyli np. jakimś hotelu czy biurowcu, a nawet ministerstwie czy kancelarii premiera, mógłby następnie twierdzić, że w istocie tam nie pracował, mimo tego, że zaprezentuje mu się dowodzącą tego umowę. Jest to po latach tym prostsze, że ludzie się starzeją i ich wygląd się zmienia, a z drugiej strony za sprawą rządu i/lub mylnego absolutyzowania przepisów RODO i przedkładania ich ponad wszystko inne (żaden sąd karny nie powinien lekko potraktować tak postępujących dyrektorów-przestępców...) mogłyby też przepaść liczne dowody o charakterze rejestrowym, jak np. rejestr danych osobowych przypisanych do numerów telefonów (rejestracja kart prepaid oraz rejestry dotyczące umów abonamentowych), historia rachunków bankowych czy też dane umożliwiające powiązanie ich z danymi osobowymi właścicieli, świadectwa pracy i kartoteki pracownicze (w tym ostatnim temacie ostatnio ZUS zaczął zachęcać wszystkie firmy, m. in. poprzez wywieszki w swych placówkach, do rezygnowania z długiego przechowywania danych pracowniczych i zamiast tego do nadsyłania tych danych już po upływie 10 lat od ustania zatrudnienia do "centrali", czyli do podlegającego rządowi ZUS-u, co ma zapewne w zamierzeniu doprowadzić do ułatwienia zniszczenia tych danych rejestrowych, po prostu poddania ich przepadkowi, a to w celu ochrony przestępców podsłuchowych przed znalezieniem i identyfikacją po wielu latach).
    Krótko mówiąc, mogłoby być tak – w sprawach kryminalnych (różne przypadki nieuczciwości) o charakterze politycznym, w których śledztwo przychodzi dopiero po wielu latach (aczkolwiek Konstytucja, powtórzmy, generalnie chroni te sprawy przed przedawnieniem) – że jedynym i kluczowym dowodem pozostaną w pewnym momencie umowy. Stąd też popularne w wypowiedziach polityków PO było swego czasu hasło troski o młodzież – "gdy mówimy o młodzieży i martwimy się o jej sprawy, o to, jak radzi sobie na rynku pracy, pierwszą sprawą, która przychodzi nam na myśl, są umowy śmieciowe".

    Skoro bowiem zaistnieje sytuacja, że umowa oraz w miarę możliwości też rozpoznanie człowieka przez kogoś innego czy innych to jedyne dowody, to ewentualnie sąd mógłby dać się zwieść teorii, że dokumentu wcale nie podpisał ten, kto go podpisał, bo nie zawiera on jego oficjalnego podpisu, zaś dowód osobisty (załóżmy, że nawet sąd zaufa, że był sprawdzany) "pracodawca miał, bo ten pracujący tu człowiek pożyczył go od kogoś innego". Ten ktoś "inny", czyli człowiek o personaliach wpisanych w umowie (w rzeczywistości po prostu pracownik, on sam we własnej osobie), mógłby to nawet bez problemu przyznać po latach, a to z uwagi na przedawnienie: "tak, pożyczyłem jednemu z kolegów dowód osobisty"; "popełniłem wtedy takie przestępstwo". Sąd następnie mógłby mieć trudności w ustaleniu, czy to na pewno teoria nieprawdziwa, mógłby jakoś nie chcieć odrzucić tej wersji, w efekcie czego przestępca oczyściłby się z zarzutów tego rodzaju prostym kłamstwem. Pewne wyzwanie stwarza tej opcji to, że inni pamiętają wygląd osoby, z którą przepracowali lata, ale po latach ludzie potrafią wyglądać sporo inaczej niż w młodości, zaś okres wspólnej pracy mógłby być krótki i dotyczyć tylko niektórych dni tygodnia – w efekcie zły sąd, któremu nie zależy na efektywnym ściganiu przestępczości politycznej (np. z uwagi na to, że sędzia ma zamieszanych w rodzinie i identyfikuje się ze sprawą ich chronienia), łatwo dałby się namówić na taką teorię "doszło tu do jakiegoś przestępstwa, choć w tej chwili tego nie wyjaśnimy wyrokiem, bo już za późno".
  2. wrabianie w odpowiedzialność w sprawach cywilnoprawnych (łatwe do wykonania zwłaszcza w przypadku skorumpowanego, politycznie stronniczego sądu, gdyż istnieją wymówki prawne pozwalające mu kryć się za parawanem rzekomo dopuszczalnej i zgodnej z sumieniem swobodnej oceny dowodów): z uwagi na brak podpisów w dowodach osobistych, pozwalających na bieżąco oraz także z opóźnieniem (po latach) weryfikować autentyczność podpisu, człowieka można by wrabiać w rzekome autorstwo różnych oświadczeń, stwierdzeń, przyznawania się do jakiegoś czynu (np. dokonania jakichś zniszczeń), w rzekome podpisanie umowy itd. W postępowaniu cywilnym obowiązuje bowiem zasada, zapisana m. in. w art. 253 k.p.c., że domniemywa się autentyczność każdego przedłożonego w sądzie dokumentu, natomiast jeśli rzekomy autor dokumentu chce zaprzeczyć jego autentyczności, to na nim spoczywa ciężar udowodnienia tego faktu. W efekcie przede wszystkim ucierpią tutaj osoby, które padły ofiarą fałszerstwa we wczesnej fazie swego dorosłego życia, nie mając jak zaprezentować przykładów stosowania swego podpisu. Gdyby podpis był w dowodzie osobistym, to sfałszowany podpis wyglądający zgoła inaczej w ogóle nie nadawałby się na dowód, zaś dodatkową pomocą, obok trudności sfałszowania, byłaby jeszcze często nieznajomość tego, jak on powinien wyglądać, u sprawcy. Natomiast w sytuacji, gdy go w dowodzie osobistym nie ma, pojawia się kwestia, czy aby nie jest całkiem legalne, że to jest jedyny egzemplarz, pierwszy egzemplarz tak wyglądającego podpisu, co przecież jeszcze w żaden sposób nie przekreśla jego ważności. I postępujący nieodpowiedzialnie, a za to kierujący się jedynie spisaną literą prawa sąd mógłby w oparciu o tę "legalność" uznać, że fałszywka, nawet zupełnie obco wyglądająca jej rzekomemu autorowi, jest w pełni doniosłym prawnie podpisem. Dowodzenie, o którym mowa w art. 253 k.p.c., to oczywiście może być też złożenie zeznania, z tym, że przecież skoro mamy do czynienia z oszustem, to i nie cofnie się on też pewnie przed złożeniem dokładnie przeciwnego fałszywego zeznania: że widział rzekomego autora, jak podpisywał dokument (np.: że wylegitymował mu się z dowodu osobistego albo po prostu na zasadzie, że jest to jego znajomy). W takim przypadku, mając za dowody słowo przeciwko słowu, sąd nie rozstrzygnie tej sprawy tylko w oparciu o to na korzyść broniącego się, czyli samo tylko zeznanie najprawdopodobniej nie uratuje rzekomego autora podpisanego dokumentu przed oszustwem. Bardzo ważne zaś jest tutaj, że sąd mógłby uznać, że wygląd podpisu może nawet być rzadki, a i tak jest on ważny: czyli mógłby uznać, że nie ma znaczenia, iż wcześniej (np. 1-2 lata wcześniej) składano inaczej wyglądające podpisy. Jest to bardzo ważna wada obecnego systemu – w którym pojęcie oficjalnego wzoru podpisu w ogóle nie istnieje (wykreślono je też z prawa spółek, nie składa się obecnie wzorów podpisu członków zarządów do KRS) – i w konsekwencji może zachodzić sytuacja, że niektóre osoby w ogóle nie będą miały szansy obronić się z teorii, że coś podpisały, inne natomiast obronią się tylko na tej zasadzie, że przyprowadzą licznych świadków na to, jak wyglądał przez ostatnie lata ich co rusz jakoby składany podpis. Poważny ten problem znika ostatecznie dopiero dzięki zastosowaniu w prawie konstrukcji oficjalnego wzoru podpisu. Bez tego zachodzi sytuacja, że o bardzo ważnych nawet dla kogoś sprawach (np. o rzekomym podpisaniu umowy przedwstępnej nabycia jakiejś nieruchomości) może zadecydować przypadek co do osoby sędziego: czy trafi się w kogoś o poglądach bardziej książkowych i tradycjonalistycznych, czy na kogoś złośliwego z przyczyn politycznych albo po prostu skupiającego się przede wszystkim na wolnościach i na tym, jaka jest litera prawa i czy ona istnieje (ograniczając te wolności). Z problemu tego nijak się inaczej nie wybrnie, niż przez podpis w dowodzie osobistym, ponieważ z drugiej strony gdyby nawet wszyscy sędziowie orzekali "dobrze", to znaczy w sposób społecznie pożądany, czyli tak, że "tylko podpis podobny do innych podpisów składanych przez daną osobę wielokrotnie na przestrzeni kilku poprzednich lat jest ważny", to przecież skutkiem tego jest z kolei ujma dla różnych wierzycieli i oświadczeniobiorców (np. tych od pożyczek na oświadczenia): można im złożyć podpis niepodobny do wcześniejszych, a potem wykręcić się od konsekwencji. Ponadto powstaje problem statusu pojedynczego dokumentu podpisanego po zmianie podpisu, zanim ten sam podpis zostanie jeszcze wielokrotnie wykorzystany w kolejnych.

Dwa powyższe problemy najzupełniej nie istniałyby, gdyby wzór podpisu każdej osoby był widoczny w jej dowodzie osobistym.

Antydemokratycznie, autokratycznie narzucony harmider

Ta zdecydowanie niekorzystna sytuacja, z jaką mamy do czynienia teraz, powstała za rządów Donalda Tuska, a właściwie w końcowej ich fazie, tuż przed przejęciem stanowiska szefa dyplomacji Unii Europejskiej. To, co najbardziej do niej zniechęca, to to, że została wprowadzona kompletnie niedemokratycznie – nie było żadnej debaty, żadnych rozmów pomiędzy ekspertami prowadzonych i prezentowanych w telewizji, żadnych badań opinii publicznej. Ot po prostu pewnego dnia poinformowano nas, że "nowe dowody będą bez podpisu": https://www.bankier.pl/wiadomosc/Nowe-dowody-osobiste-bez-podpisu-3190908.html. Co to miało na celu? Prawdopodobnie chodzi o nagłaśniany już wiele lat wcześniej temat "tego, jak tu pomóc młodzieży pracującej", temat jej "głównych problemów" – "takich, jak umowy śmieciowe". Oczywiście powyższe należy traktować z przymrużeniem oka, ponieważ sprawa ww. dotyczy oczywiście oficjalnie czego innego, czyli prymitywnych umów cywilnoprawnych nie zabezpieczających niemal wcale interesu pracownika, które to umowy często są podstawą pracy młodzieży. Tym niemniej temat nagłośniono i wykorzystywano raz po raz w debacie publicznej w mediach nie bez powodu. To po prostu jeszcze jedna poszlaka na watykańskie, papieskie, mafijne korzenie problemu.

Gdy pewnym opcjom kryminalnym grozi spektakularna porażka, tak, iż można wyobrazić sobie (na razie jeszcze zgoła surrealistycznie) tłumy niezadowolonych dawnych sojuszników papieskich przekrętów w dziedzinie podsłuchów, wówczas sytuacja kusi do tego, by tak całkowicie ich dawny sojusznik nie odwracał się do nich plecami. Stąd też różne koncepcje doraźnego ratowania się, różne "przyjacielskie rady" w tej dziedzinie. Zazwyczaj rady te sprowadzają się do propozycji jakiegoś zuchwałego oszustwa. Takim oszustwem jest głoszona w mediach teoria (czy też wersja) o rozprzestrzeniającym się w Europie i na świecie koronawirusie, którą to bajkę Stany Zjednoczone zdają się narzucać światu i którą chętnie importują w całej pełni zwłaszcza kraje demokratyczne (w przeciwieństwie do dyktatur); podobnie też takim oszustwem, ale na dużo mniejszą skalę, dużo mniej ważnym i służącym tym razem nie m. in. jakiemuś wspomaganiu polityków, lecz pomaganiu bandytom, którzy chcą uniknąć odpowiedzialności, może być próba bronienia się w sądzie tym, że "umowę to nie ja podpisałem, tylko osoba, której dałem dowód osobisty". "Ja to się zwykle inaczej podpisuję". Jest to w sumie marny argument, a każdy dobry sąd karny odrzuciłby go w oparciu o konstytucyjne domniemanie niewinności mówiącej tak osoby (a mianowicie: w dziedzinie przestępstwa rzekomego udostępnienia tego dowodu osobistego), jak również w oparciu o tradycyjne zasady wykładni prawa pochodzące z prawa rzymskiego (nemo auditur propriam turpitudinem allegans – "powołujący się na własny występek nie będzie wysłuchany"), tym niemniej nie lekceważmy wroga; można sobie wyobrazić jakieś nadzieje u ludności, że wszelkie inne dowody (np. takie rejestrowe: dowody w bankach, w ZUS, u operatorów komórkowych itp.) zaginą, zaś umowa idzie w ten właśnie sposób do przekreślenia. Zaś kompletna kompromitacja sądownictwa, jakiej właśnie doświadczamy w kolejnych sprawach z udziałem Niżyńskiego (także i xp.pl sp. z o. o.), czyni to widmo porażki w starciu z takim argumentem czymś wbrew pozorom bardzo możliwym. Temat zresztą słynnej ukutej przez polityków czy też media nazwy: problemu "umów śmieciowych" kojarzy się też z dużo bardziej prozaiczną sprawą, o czym tu tylko wspomnę na marginesie. Mianowicie: mnóstwo ludzi, a zwłaszcza młodzieży, nie uświadamia sobie, że do ewentualnego skazania w szeroko pojętej dziedzinie przestępczości podsłuchowej telewizji nie jest bynajmniej potrzebny dowód na popełnianie przestępstwa, lecz wystarczy dowód na zmowę przestępczą (i że orzecznictwo dopuszcza skazanie nawet tylko na pojedynczym dokładnym dowodzie winy, w pozostałym zakresie na materiał dowodowy wystarczą niesprzeczne z nim poszlaki, czy dowody dotyczące okoliczności towarzyszących): to właśnie zaistnienie stanu zmowy przestępczej przesądza, między innymi (bo są też inne opcje znane z orzecznictwa), o istnieniu przestępstwa udziału w grupie przestępczej. Nie trzeba tu dokładnie przyłapać kogoś na przestępstwie stalkingu, śledzenia ekranu komputera (czy pomocnictwa w tym) itp. "Umowa w ogóle nie mająca znaczenia", "prawie jakby jej nie było" – te konotacje pasują do kwestii typowych nieporozumień co do zjawiska udziału w gangu podsłuchowym. (Oczywiście w tej dziedzinie jeszcze powszechniejszym błędem prawnym jest wiara w to, że "przedawnienie na pewno mnie wybawi od odpowiedzialności", podczas gdy właśnie Konstytucja idzie w przeciwnym kierunku i nakazuje go nie uwzględniać w przypadku swoiście pojętej przestępczości politycznej.)

Tym niemniej znamienne jest, że zepsucie sprawy wiarygodności dokumentów – co, jak tutaj pokazaliśmy, zwłaszcza w 2 tematach (i właściwie tylko w tych 2 tematach) szkodzi: przy starych sprawach kryminalnych, takich sprzed wielu lat, mogłoby ewentualnie utrudniać skazanie, a ponadto ułatwia życie fałszerzom umów, oświadczeń itp. – powtórzmy: to, co jest w tym wszystkim znamienne, to że owo usunięcie podpisu z dowodu osobistego nastąpiło na samym końcu rządów Donalda Tuska (kojarzonego za sprawą bloga Piotra Niżyńskiego www.bandycituska.pl z uruchomieniem się tortury dźwiękowej, jako tego podobno orędownik i akceptant), bezpośrednio przed jego wyprawą do Europy jako jej nowego szefa dyplomacji. Daje to do myślenia, podobnie jak fakt, że PiS nie cofnął tego błędnego i nie dającego się nijak obronić kroku (zdecydowanie niekorzystnego prawnie) – choć cofał inne zmiany w stylu PO, na przykład rozdzielenie funkcji Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego. To przyzwolenie na błąd, w połączeniu z okolicznościami i kontekstem: początkiem europejskiej kariery Tuska, świadczy niemal ostatecznie, w sposób przesądzający, o tym, że zrobiono to z inspiracji zagranicznej, centralnej, po prostu za radą grupy watykańskiej, decyzją samego papieża podesłaną może e-mailowo albo w jakiejś rozmowie osobistej. Ma to być po prostu jeden ze środków do tego, by młodzież w żałosny i żenujący sposób kiedyś się wybroniła w sądach, po czym Europa będzie (w swoim typowym stylu, do którego nas media przyzwyczajają) wręcz szaleńczo i desperacko bronić Polski przed jakimikolwiek zmianami personalnymi w sądach (typu wymiana kadry orzekającej w następstwie reformy politycznej) nakierowanymi na poprawę orzecznictwa i na zwiększenie sprawności walki państwa z tymi podsłuchowymi przestępstwami politycznymi, których siedlisko jest w nieruchomościach komercyjnych.

Proszę sobie tylko wyobrazić, z jakimi wielkimi problemami może borykać się sądownictwo w związku ze spodziewanym istnieniem tam agentów-przestępców (zajmujących się podsłuchem przy okazji obsługi monitoringu sądowego, w ramach sesji pracy zmianowej polegającej na tym śledzeniu monitoringu, czyli kamer), z jakimi problemami od strony prawnej. Z jednej strony może się okazać, że w sądach 80-90% sędziów jest w to zamieszanych, a w to, że nie opłacano sędziemu podatku dochodowego, pewnie nawet 100% kadry orzekającej (jak można wnioskować, skrótowo tu rzecz ujmując, z uwagi na brak zgłaszających się świadków). Z drugiej strony – skąd wziąć nowych sędziów? Można przeprowadzić rekrutację, ale tu znów pojawia się problem personalny. Kto ma tę rekrutację nadzorować? Chodzi tu mianowicie o pytanie, kto ma oceniać, czy kandydat się nadaje. Wiadomo bowiem, że w takiej sytuacji, gdy sądy czeka wymiana sędziów, pojawi się problem, że mnóstwo agentów, młodzieży pracującej niegdyś przy podsłuchu przy okazji też pracy kelnera w restauracji itp., krótko mówiąc: mnóstwo zwykłych przestępców politycznych przyzwyczajonych do krycia sprawy telewizji i do przyzwolenia na nieuczciwość, mających też własny interes w tej sprawie, pchałoby się do zawodu sędziego. Ktoś musi nad tym czuwać i ocenić, czy z punktu widzenia danych, jakie zebrano w śledztwie ogólnopolskim (w momencie, gdy będzie już ono dostatecznie zaawansowane), oni się w ogóle nadają. (I tu na przykład pojawi się właśnie problem "podpisu złożonego pod umową nie przeze mnie, tylko przez mego kolegę" – mogą być takie przypadki). Pytanie zatem, kto ma "filtrować" listy kandydatów na sędziów i wybierać, kogo wpuścić, a kogo nie z uwagi na podejrzenie, że jest przestępcą. Z uwagi na niezależność sądownictwa, oczywiście lepiej, by tym dobierającym nie był rząd ani instytucja od rządu zależna. Na to Europa może nam nie pozwoli (w ramach jakiejś zakłamanej rzekomej "troski" o "standardy" – podczas gdy w istocie każdy widzi, że chcemy się tylko, jako państwo, uwolnić od agentury, od sędziów skorumpowanych i winnych przestępstw oraz politycznego wysługiwania się i krycia przestępczości ich kierownictwa). Z drugiej strony – w sądach może po prostu brakować uczciwych sędziów, wszyscy mogą być zamieszani. Powstanie zatem poważny problem, a jedną z kości niezgody może być właśnie interpretacja sytuacji, gdy jedynym pozostałym po jakimś pracowniku dowodem jest jego umowa o pracę, przy czym nie zgadza się on na tezę, że ją podpisał, tylko próbuje wrabiać w to jakiegoś anonimowego kolegę (co z uwagi na przedawnienie nie grozi już wyrokiem). Taka osoba może uważać się za w pełni nadającą się na sędziego, a z drugiej strony nie wiadomo też, kto miałby to oceniać. Krótko mówiąc – tematy w sam raz nadające się na "oś sporów Polski z Europą": ta dobra, praworządna, wyrozumiała Europa może nas jeszcze karcić będzie za brak praworządności polegającej na słuchaniu zdania sądów (choćby orzekały one nonsensownie: np. tak, że wobec tego wspomniani pracownicy-przestępcy są do uniewinnienia, jako ci, którym nic nie można zasadnie zarzucać, bo pozostają wątpliwości).

Wszak nie ma nic bardziej kompromitującego w oczach Europy – ktoś może tak to sobie wyjaśniać – jak wymiana sądów z powodu tego, że źle orzekają i że politykom ich orzekanie się nie podoba.

Można tu na koniec wskazać, że tytuł znanej encykliki obecnego papieża (jest on papieżem od 2013 r., czyli był nim już w czasie tej zmiany) – mianowicie tej o "ochronie środowiska" (środowiska ludzkiego?...) – to, dziwnym trafem, "Laudato si": po polsku "Pochwalony bądź". Dobrze koresponduje to z rolą podpisu: zgoda na coś, aprobata pod dokumentem. To pochodzenie,prawdopodobnie od papieża nie oznacza wszakże, że takimi metodami wprowadzone antydemokratycznie aferalstwo, znajdujące sobie oparcie w ustawach z winy polityków będących prawdopodobnie bandytami, zasługuje na jakąkolwiek ochronę, zaś sądy powinny mieć wolną rękę w dziedzinie tego, czy ta ochrona będzie (co sprowadza się do aprobowania wykrętów o tym, że "tutaj to podpisał się kto inny, dowód osobisty mu pożyczyłem"), czy też nie. Dobry obywatel nie dałby tutaj wolnej ręki; jedynie pupilek aferała może próbować usprawiedliwiać szkodliwe decyzje sędziów (nota bene jednego z najbardziej skompromitowanych w tej całej podsłuchowej aferze z Niżyńskim zawodów). Takim poglądom wszelkiej maści malowanych "europejczyków" i liberałów trzeba powiedzieć zdecydowane NIE.

Czy ten dziwny przekręt naprawdę jest komuś potrzebny?

Jeszcze jedną przyczyną-wyjaśnieniem, po co w ogóle zorganizowano ten skandal, wydaje się być sama sprawa papieskiej encykliki. Sama w sobie mogłaby ona być bowiem wzięta za aluzyjne potwierdzenie historii tego papieża: skąd się w ogóle wziął w kapłaństwie, dlaczego został jezuitą, wreszcie też – jak doszło do jego wyboru na papieża. Wiadomo, co Franciszek sam podawał, że swego czasu miał się on żenić ze swą dziewczyną, ale po pewnej spowiedzi zmienił zdanie i został księdzem (cytuje to m. in. Wikipedia). Już sama ta sytuacja budzi skojarzenia z czymś podobnym u Jana Pawła II, z tym, że Jan Paweł II był już księdzem, aczkolwiek tuż potem spowiadał się u o. Pio i ten mu przepowiedział, że zostanie kiedyś papieżem (relacja Jana Pawła II ujmuje to oględnie). (Książka Niżyńskiego ma wprawdzie pokazać m. in. to, że także i Jan Paweł II został księdzem specjalnie z inspiracji zewnętrznej. Między nim a Franciszkiem jest więc nawet silniejsza niż by się zdawało nić podobieństwa – po prostu niemal same analogie.) Już więc choćby dlatego słowa Franciszka na ten temat brzmią bardzo znamiennie – znamienne jest też jego nazwisko, oznaczające w wolnym tłumaczeniu "inny bożek" (ponieważ Bergoglio, oparte na literach ERGL, bardzo jest podobne do słowa Nergal, czyli imienia bożka sumeryjskiego: i zapewne to mu pomogło) – zaś jego "nagła zmiana planów życiowych" jest może nawet jeszcze bardziej znamienna. Tymczasem zaś, gdy się bardziej przyjrzeć jego karierze oraz historii przekrętów związanych z planami co do osoby Piotra Niżyńskiego (w których nawet personalia były już dość dobrze ustalone od końca XIX w., podobnie też, jak się zdaje, niektóre daty związane z rodzinątematy te są omawiane na blogu www.bandycituska.pl i będą dokładniej omówione w książce Niżyńskiego, którą nasza spółka zamierza sprzedawać), okazuje się to jeszcze bardziej wyraźnie widoczne. Przykładowo: dlaczego Jorge Bergoglio, gdy zostawał księdzem, zdecydował się pójść akurat drogą jezuity, dostać się do kapłaństwa akurat za pośrednictwem tego zakonu? Dla osoby nieobeznanej z faktami jest to trudne pytanie, wydające się też czymś nieistotnym i bardzo osobistym dla Franciszka, czymś może z religii jakoś wywodzonym, w co zresztą brak jest motywacji, by wnikać; a tymczasem, jak się okazuje, powstanie zakonu jezuitów to najstarsza chyba poszlaka na to, że pewne stałe memy, powracające później w historii Kościoła i Europy, były już ustalone, a wśród nich dosyć osławiona ezoterycznie data 25.09 (przypada to 1 dzień po kalendarzowej dacie ucieczki Mohameta z Mekki do Medyny; następnie wykorzystana m. in. jako data II rozbioru Polski, a także m. in. jako data urodzin Niżyńskiego oraz wcześniej też w serii innych bardzo ważnych wydarzeń nie tylko zresztą europejskich na przestrzeni kilku kolejnych wieków; ponadto data ta jest też powiązana z pechową 13-ką, da się wyprodukować specyficznym algorytmem), jak również mem powiększania o 2, np. pól daty, typowo stosowany w celu zakamuflowania związku z wersją pierwotną, nieprzekształconą jeszcze w ten sposób (ale i dla przemycenia informacji o istnieniu takiego związku, jak również dla wskazania generalnie na związki z "grupą watykańską"). Oba te memy wspomina fragment pod końcowym nagłówkiem "Piotr Niżyński jako idea i postać tradycyjnie istotna w polityce najwyższego szczebla" z artykułu "Irracjonalne i niemoralne odmowy kredytowania xp.pl, złodziejskie praktyki banków". Mianowicie, zakon jezuitów powstał bullą papieża zatytułowaną Regimini Militantis Ecclesiae z 27.9.1540 r., czyli dwa dni po dacie 25.9 (przyszłe "urodziny Piotra Niżyńskiego"); po czym jeszcze, na dokładkę, pod koniec XIX w. (w roku następującym bezpośrednio po narodzinach prezydenta włoskiego Pertiniego: nazwisko Perti Ni to prawie jak Petri Ni, czyli po polsku "Piotra Ni..."; też miał bardzo znamienną datę urodzenia, zarówno 25.9, jak i rok prawie taki, jak u Niżyńskiego) papież opublikował encyklikę tym razem po prostu "Militantis Ecclesiae" o... Piotrze Kanizym (co pasuje do personaliów Piotr K. Nizy..., czyli personaliów Niżyńskiego), godnym uwagi świętym.

Co tu jest istotne to to, że zapewne nie przypadkiem obecny papież, już i tak o dziwnym i specyficznie kojarzącym się akcencie w życiorysie, trafił akurat do zakonu jezuitów, ewidentnie kojarzącego się z datą urodzin Niżyńskiego (mem dodawania 2 w polu daty to bardzo powszechna sprawa, jak pokazano na forum.). Podsumowując tę sprawę – jeśli by się nad tym dobrze zastanowić – papież podejrzany mógłby być o to, że fałszerstwem został papieżem, a nie w drodze uczciwego wyboru. Dotyczyłoby to zresztą nie tylko jego, ale i kilku poprzedników, co najmniej od czasu II Soboru Watykańskiego i Jana XXIII, jak to można wywnioskować w sposób bardzo uprawdopodabniający taką konkluzję. W tym więc kontekście encyklika papieża pod tytułem "Pochwalony bądź!" (Laudato si) mogłaby się kojarzyć z... encykliką o konklawe. Oczywiście, jak to nieraz bywa, jak to też było z aferą Vati Leaks, to, co "takie strasznie sensacyjne", okazuje się niemal nudne: owszem, jakieś drobiazgi, ale generalnie normalne konklawe. I to właśnie jest największy skandal, bo jakim cudem z góry było wiadomo, że Franciszek wygra, skoro konklawe było normalne i przebiegało pozornie zgodnie z prawem – nie było więc żadnej agitacji, żadnego oficjalnego formowania się stronnictw, ogłaszania czegoś itd.? (A prawdopodobnie nie było, bo to by zapewne łamało jakieś tam prawa watykańskie.) Faktycznie, jest to niemal nierealne i wskazuje na fałszerstwo. Ponadto, jedna jedyna ciekawa rzecz, której na pewno można by się "przyczepić" w przebiegu konklawe (oprócz absurdalnej wręcz tajemnicy, krycia wszystkich szczegółów przed mediami, zakazu prowadzenia normalnej kampanii wyborczej, debaty, prezentowania swych stanowisk, narad itp., czyli zupełnego wyparcia się mechanizmów normalnej demokratycznej polemiki; m. in. zamontowano potężne zagłuszacze fal, by uniemożliwić jakikolwiek podsłuch), to to, że na końcu – zgadnijmy, bo to już właściwie można przewidzieć bez osobistego sprawdzenia – na końcu konklawe kardynał od liczenia głosów ("kardynał kamerling" się on bodajże nazywa) wyszedł do innego pomieszczenia, tam policzył głosy w urnie, zupełnie na osobności, po czym powrócił do zgromadzonych. Tak to zapewne wyglądało, zaś papieska encyklika o tym, jak to "Pochwalony bądź" wygłoszono, kojarzy się z ironiczną odpowiedzią na to, dlaczego tak mało wyjawił, dlaczego pominął pełne zrelacjonowanie przyczyn swego dziwacznego wręcz "nawrócenia" na drogę kapłańską, o którym już dawno temu (chyba jeszcze jako Jorge Bergoglio) informował opinię publiczną. Zważywszy na to, że Watykan przyzwyczaja nas już całe stulecia do mówienia po cichu i w aluzjach tego, co ezoterycznie znane, encyklika pasowałaby na ironiczne stwierdzenie: "to co, może jeszcze mam opowiedzieć, jak sfałszowano konklawe?!". Tak w każdym razie w tym całym kontekście sprawa ta się kojarzy – dodatkową wskazówką jest tu jeszcze historia miasta San Francisco, założonego w Ameryce przez pewnego franciszkanina o personaliach Juniper Serra (wcześniej zaś z tamtych terenów król hiszpański wypędził jezuitów, za którymi nie przepadał). Ów założyciel został następnie kanonizowany przez Jana Pawła II w 2. urodziny Piotra Niżyńskiego (tj. 25.09.1988 r.; tym razem nie dzień, tylko rok powiększono o 2, co potwierdza, że w sprawie "różnych zakonów" i "Świętego Franciszka" wszystko kręci się wokół tej centralnej daty 25.09, daty urodzenia Piotra Niżyńskiego).

Co tutaj godne odnotowania, swoistą "listę kolejnych papieży począwszy od obecnego" zawarto, za czasów Jana Pawła II, w kolejnych nazwach nadawanych rdzeniom procesorów Pentium II (znanych z tego, że wedle "nieoficjalnych przecieków" z Intela miały już numer seryjny; aczkolwiek numer taki miały też pewnie wszystkie poprzednie od niepamiętnych czasów). Wspominaliśmy o tym w artykule "Producenci procesorów są w zmowie z politykami i papieżem? Skandal z włamaniami w tle". Ponadto dodatkowe poszlaki na temat planów co do Franciszka wymienia ponadto następujący wątek na forum bloga Niżyńskiego: http://forum.bandycituska.pl/viewtopic.php?f=9&t=7626. Podsumowując tę sprawę – wiele wskazuje na to, że obecny papież został w ogóle księdzem przede wszystkim dlatego, że ktoś (inny ksiądz) mu to polecił mówiąc, że jeśli się na to zdecyduje, to zostanie papieżem. To zaś, jak to po latach można teraz rozszyfrować – najpewniej tylko wskutek fałszerstwa. Jest to dużo bardziej prawdopodobna i przekonująca wersja niż np. jakieś oficjalne ogłoszenie kardynałom zgromadzonym na konklawe, że "oto nie możemy się zdecydować, jest trudna sytuacja, więc proponuję za radą poprzednika wybrać Bergoglio" (i analogicznie tak też z Janem Pawłem II czy Benedyktem XVI). Stosowanie jedynie takiej nielegalnej zachęty dla kardynałów (jakkolwiek pod presją bieżącej potrzeby wybrania kogoś, a nie przeciągania wyboru w nieskończoność) groziłoby tym, że prośba ta zostałaby po prostu zlekceważona (tym bardziej, że przecież nie każdy kardynał musi zgadzać się z polityką dotychczasowych papieży, zwłaszcza zaś obecnie, po tych wszystkich remontach podsłuchowych, symbiozie z Telewizją Polską itd.), co wydaje się nawet dosyć prawdopodobne – zapewne wyłoniłaby się jakaś nie za silna frakcja, ale to za mało, by wygrać. Koniec końców mogłoby to bardziej zaszkodzić niż pomóc. Natomiast fałszerstwo daje dużo większą pewność, jednocześnie zaś nie powodując zgorszenia – zamieszany jest w to przecież, w takim układzie, tylko pojedynczy kardynał. Nikt inny nie widzi nieprawidłowości. Stąd też niemalże oczywiste wydaje się, że to tą drogą od ponad pół wieku w Watykanie realizują się plany poprzedników przy wyborze kolejnych papieży.

Aby więc nieco osłabić te wszystkie gotowe poszlaki – których pozostawienie, częściowo także przez samego Franciszka (mam tu na myśli jego encyklikę), mogłoby jednak być "zbyt dobre, by było bezpieczne" – i aby uchronić się przed oczywistością zarzutu fałszerstwa, przygotowano jakiś dodatkowy, na pierwszy rzut oka zresztą dosyć kiepski, skandal z podpisami. Również bowiem i on będzie się kojarzyć ze słowami "Pochwalony bądź" i z odnośną encykliką papieską; a im więcej hałasu zrobi ten temat podpisów w dziedzinie rozliczania podsłuchowego zła, tym z pewnego punktu widzenia lepiej, bo tym bardziej odciągnie to uwagę od meritum "przekazu podprogowego" encykliki. Nie lekceważmy więc zagrożenia, jakie stwarza ta sprawa podpisów, choć od strony prawnej jest nonsensowna (m. in. przecież wylegitymowanie się dowodem osobistym, czego dowodzi spisanie danych z niego, jest zawsze dowodem na tożsamość osoby, która się wylegitymowała; dowód to oczywiście zawodny, jak każdy, bo zawsze zdarzają się fałszerstwa i pomyłki, tak samo np. przy rozpoznaniu sprawcy przez pokrzywdzonego, ale pozostaje to dowód na tożsamość; dowodu tego nie powinno się zaś przekreślać tylko dlatego, że oskarżony coś mówi, w ramach swych wyjaśnień, składanych przecież nie pod żadną karą za fałszywe zeznanie). Po prostu bardzo możliwe, że pod płaszczykiem woli "bronienia honoru Franciszka" (albo po prostu po to, by go bronić, nawet bez tłumaczenia się otwarcie wobec kogokolwiek w ten sposób) sądy, pod dyktando rządów, będą robić z tej "możliwości posłużenia się fałszywym dowodem, złożenia za kogoś podpisu" gigantyczną sprawę i gigantyczny problem, nieomal grożący nam opuszczeniem Unii Europejskiej. "Powołujący się na +własny występek nie będzie wysłuchany", jak mówili starożytni Rzymianie, ale szykujmy się na absurdy. Tymczasem zaś wyjaśniłem tu wyczerpująco, skąd w ogóle ten dziwny problem. Chodzi zapewne o osłabienie znaczenia rzuconej ludowi (w encyklice) poszlaki na temat genezy pontyfikatu Franciszka.

Kolejnym jeszcze sposobem interpretacji "podprogowego przekazu" w tytule i tematyce encykliki "Laudato si" o ochronie środowiska może być to, że w czasie jej publikacji trwała wielka spekulacja giełdowa zapoczątkowana w 2013 r. i nakierowana na pozbawione Niżyńskiego środków do prowadzenia biznesu. Można przypuszczać, że uczestniczyło w niej sporo najbogatszych inwestorów, często instytucjonalnych. Jednym z jej efektów był 3-krotny spadek wartości akcji KERNEL na giełdzie (67 przy nabyciu w 2013 r., 22-23 w okolicach decyzji o ich całkowitej sprzedaży w 2015 r.). W związku z likwidacją Domu Maklerskiego AmerBrokers S.A. w 2013 r. aktywa giełdowe spółki będącej następnie właścicielem xp.pl sp. z o. o. przeniesiono do Banku Ochrony Środowiska S.A., gdzie przez prawie 2 lata trwał dalszy spadek ich wartości. Toteż encyklika Franciszka "o ochronie środowiska" – w zestawieniu z tym, że już bezpośrednio po konklawe Franciszek głosił, że chce Kościoła ubogiego, czyli w zestawieniu z akcentowaniem przezeń tematu wyzbycia się bogactwa – niewątpliwie mogła zabrzmieć jak trafienie w sedno, ściśle w temat polskiej gigantycznej spekulacji skierowanej właśnie najpewniej przeciwko Piotrowi Niżyńskiemu (czyli głównej ofierze starodawnych planów papieskich i podsłuchu telewizyjnego). Jak więc widać, postarano się o nawet niejedno konkurencyjne wyjaśnienie dla poszukiwaczy aluzji ukrytych w encyklikach. Z tym, że oczywiście to najmniej moralnie haniebne jest właśnie o podpisach (bo chodzi w nim tylko o szukanie jakichś przepustek dla praktycznej amnestii, a nie o bycie oszustem wyborczym czy też krzywdzenie i gnębienie człowieka).

Podpis w dowodzie pożądany, ale co z magazynowaniem danych osobowych?

Pamiętajmy, że dostępność podpisu w dowodzie osobistym to nie wszystko. Dobrej zmianie powinno też towarzyszyć lepsze chronienie danych osobowych niż to miało miejsce dotąd. Chronić dane trzeba nie tylko przed oczywistymi przestępcami, ale i przed możliwością nadużyć o charakterze politycznym. W związku z tym, jak się zdaje, optymalnym rozwiązaniem byłoby przycinanie papierowych wniosków o nowy dowód osobisty – obcinanie i niszczenie jego dolnej części, zawierającej podpis, najpóźniej z chwilą zakończenia obsługi wniosku w zakresie przygotowania nowego dokumentu tożsamości. Chodzi po prostu o to, by politycy, od których dużo ludzi zależy, w rodzaju prezydenta Warszawy, nie mieli nieomal na wyciągnięcie ręki wzoru podpisu dowolnej przez siebie wybranej osoby. Gromadzenie tych danych przez lata, czyli przechowywanie przez urzędy kopii tego, co i tak z osobna jeszcze figuruje w samym dowodzie osobistym u jego posiadacza, mijałoby się z celem.

(n/n, zmieniony: 6 sie 2020 21:05)

×

Dodawanie komentarza

TytułOdp. na:
Treść:
Podpis:
Nowi użytkownicy dzisiaj: 0.© 2018-2024 xp.pl sp. z o. o. i partnerzy. Publikowane materiały wyrażają opinie ich autorów.RSS  |  Reklama  |  O nas  |  Zgłoś skandal