USŁUGI | TARG | CZAT | STARTOWA |
Na jaką skalę i po co te fałszerstwa - słowo o wyborach z 2019 r.22 gru 2021 23:31 Wybory do parlamentu w 2019 r. to wprawdzie nie pierwsze w ostatnich latach sfałszowane wybory parlamentarne, tym niemniej w tym przypadku ujawniona ostentacyjnym działaniem władz, w tym zapewne przede wszystkim PKW, skala fałszerstw w oczywisty sposób woła o pomstę do nieba.Wyjaśnijmy. Wiele wskazuje na to, że za sprawą afery związanej z papizmem w polityce oraz niepłaceniem podatków (w tym zwłaszcza podatku dochodowego od niektórych osób fizycznych oraz ewentualnie VAT-u co najmniej od niektórych usług i towarów) doszło do sytuacji najzupełniej patologicznej: w mediach, sądownictwie oraz – zapewne – Państwowej Komisji Wyborczej. Okazuje się, że przestępca to już nie człowiek, który zaraz będzie w kajdankach czy przymusowo doprowadzany do sądu, piętnowany w mass mediach itd., tylko to jest ktoś ważny, ktoś, kogo należy się obawiać. Pojawia się ostentacja w przestępczości: przestępca umocowany politycznie (często np. telewizja publiczna, ale może to być też PKW) działa tak, że można później łatwo każdemu pokazać, iż spiskowano i że to, co się stało, nie jest pozbawione znamion kryminalnych. "A jeśli z nami będziesz zadzierał, to już nie ma dla ciebie żadnego ratunku". I wybory są jednym z elementów tej mafijnej ostentacji. Przykładowo, w 2019 r. ukryto w wynikach wyborów (które można obejrzeć w Dzienniku Ustaw: https://dziennikustaw.gov.pl/DU/rok/2019/pozycja/1955) specjalne 2 symbole liczbowe – jak łatwo zauważyć, są to najlepsze 2 z możliwych do wymyślenia symboli, jakie można zastosować, by wprowadzić temat i pokazać, o co chodzi:
W istocie więc przesłanie fałszerzy głosi – z racji tego, jakie tutaj wychodzą na jaw "2 oszustwa" – że drogą sfałszowania wyborów wprowadzono w Polsce jedynowładztwo. Mianowicie: jedynowładztwo Polskiej Zjednoczonej PRawicy, czyli czegoś, co bardzo przypomina PZPR. I system monopartyjny, od którego daleko do prawdziwej demokracji. Owo podobieństwo jest notabene tym trafniejsze, że tak jak i ówcześnie, tak też i w naszej dzisiejszej Polsce PiS-owskiej koncepcja władzy koalicyjnej powstaje dopiero po wyborach. Przed wyborami nie mówi się nawet o takim wspólnym froncie, po prostu jest PPR ("polska prawica"), w postaci PiS-u, z której list startuje w tym przypadku także np. Zbigniew Ziobro i inni prominentni politycy niby to z innych frakcji. Póki co więc do wyborów nawet nie ma tego efektu "grupy różnych stronnictw połączonych wspólną wizją", tylko jest po prostu jeden hegemon – tak, jak dawniej PPR przed wyborami z 1947 r. Koncepcja różnych uczestniczących w koalicji frakcji (jako "kół parlamentarnych") nabiera dziś na znaczeniu dopiero po sfałszowanych wyborach, analogicznie jak wtedy. W 2015 r. wybory również były sfałszowane, ale skala, jaka wtedy się ujawniła, była na moje oko (a nie miałem czasu zbyt dokładnie szukać) dosyć znikoma. Wiadomo np., że suma liczby głosów na partie, które do Sejmu weszły, była podzielna przez 500 – patrz oficjalny komunikat, wystarczy zsumować odpowiednie wyniki zbiorcze (PiS + PO + PSL + Kukiz + Nowoczesna = 5711687 + 3661474 + 779875 + 1339094 + 1155370 = 12647500). Wynik ten specjalnie dobrano zapewne z myślą o tym, by wstępnie zainteresować ludzi tematem fałszerstw, ponieważ można się było spodziewać czegoś takiego, jak próby oszacowania na szybko podziału miejsc w parlamencie pomiędzy poszczególne partie (jaki kto ma "kawałek tortu" poprzez policzenie ułamków przypadających na różne partie w wynikach zbiorczych, spośród odpowiednio zawężonego grona), choć oczywiście nie jest to ścisła metoda wyznaczania rzeczywistego wyniku. Przy tym 500 zastosowano tu zapewne po to, by pokazać, że "taki wynik" (tj. taka reszta z dzielenia przez 500) "jest jednym na 500 możliwych, zdarza się średnio raz na 500 wyborów", czyli raz na 2000 lat: coś tu więc w tle się kojarzy z Kościołem, z "sędziwym jubilatem", któremu trzeba pomagać (porównajmy to też z datą śmierci Jana Pawła II: 2.IV, jak "duo invicta" – dwie niezwyciężone partie). Jest to bardzo sensowne, zrozumiałe i zapewne wszystko to społem (w tym zwłaszcza ten dobór tematu w postaci sumy liczby głosów na partie sejmowe) miało na celu poinformowanie ludności – poprzez wstępne jej zainteresowanie tą kwestią, a następnie właściwe zakulisowe "odsłonięcie" skandalu w r. 2019 – że demokracji to w Polsce tak właściwie już nie ma. Charakterystyczne zresztą, że Piotr Niżyński, osoba non stop prześladowana podsłuchowo i przez skorumpowany system, a przy tym prezes portalu xp.pl, był przez swych oprawców już na miesiąc przed tymi wyborami z 2019 r. informowany, że też będzie źle. Mowa tu o operatorach podsłuchu, którzy mogą też emitować falami elektromagnetycznymi dźwięki atakujące Niżyńskiego poprzez drągi żelbetowe w budynkach i na dworze oraz przez analogiczną ukrytą elektronikę także w pojazdach (nie ma on od tego ucieczki od początku 2013 r., kiedy to zaczęły się prześladowania szeptane non stop – wszystko to za sprawą ciągłej obserwacji i podsłuchu radarowego). Owi oprawcy, czyli operatorzy podsłuchowi, zaczęli wtedy nagle w ramach swych gadek bardzo często powtarzać sloganowo irytujący dosyć mało przekonujący czy prymitywny (nie dowodzony nijak) argument wrogów religii, iż "wolnej woli nie mamy", a czasem nawet uzupełniać to o komentarz, że "to o... wyborach". To było jasne, że chodzi zwłaszcza też o te nadchodzące wybory. Zostało to zrelacjonowane Sądowi Najwyższemu w proteście wyborczym wraz ze wskazaniem na dowody w postaci wcześniej składanych zawiadomień o przestępstwie stalkingu, inwigilacji, dręczenia przez podobno pracowników telewizji – Sąd Najwyższy jednak nielegalnie, bez żadnej podstawy prawnej orzekając tu w tym punkcie zupełnie jednoosobowo, a nie w podstawowym składzie, jakim jest w przypadku takich protestów skład 3 sędziów, zdecydował o oddaleniu wniosku dowodowego o przesłuchanie ww. osoby. A szkoda, bo Niżyński mógłby sporo opowiedzieć o tym, ileż to ostentacji w przestępczości naoglądał się w swym życiu, w tym m. in. w ramach ukrywania informacji w nagłówkach prasowych w przeddzień, dobierania dat, nazwisk ofiar itd. Zrobił się z tego swoisty standard i znak rozpoznawczy "grupy watykańskiej": wszyscy przemilczają jakiś temat, kryją go, ale ostentacyjnie pozostawiane są ślady. Przykładem innego niż wspomniana wyżej suma liczby głosów na partie sejmowe przejawu najprawdopodobniej fałszerstwa w wyborach parlamentarnych z 2015 r. było to, że poseł Maciej Wąsik uzyskał w nich jakoby liczbę głosów równą 9977 (patrz Wikipedia na podstawie danych ze strony internetowej PKW). Tymczasem zaś jest to ewidentnie wartość nieprzypadkowa, ludzką ręką dobrana: zlepek 2 symboli, mianowicie 997-7, czyli ironizowanie, że rzekomo "Policja jest bogiem". Wąsik miał bowiem już wtedy nieprawomocny wyrok 3 lat więzienia na koncie (natomiast nie został wtedy jeszcze ułaskawiony). Najprawdopodobniej rzeczywista liczba głosów na niego oddanych była inna, ale dopuszczono się pewnego małego może fałszerstwa, żeby zademonstrować antydemokratyczną arogancję władzy. Co ciekawe, w analogiczny sposób, czyli poprzez kreowanie "z głowy" wyników zbiorczych, na zasadzie zlepku 2-3 symboli, wytwarzane są też najwyraźniej regularnie wyniki dotyczące rzekomych zarażeń koronawirusem. Można o tym poczytać w naszym głównym artykule na jego temat – jest odpowiednia lista wypunktowana demaskująca publikowane dane. W innych artykułach na temat wyborów (patrz w szczególności "«Dużo więcej fałszu». Dręczyciele dźwiękowi dalej o wyborach i sondażach") hipotetyzowaliśmy też, że już pewnie co najmniej od 2005 r. fałszerstwa w wyborach do parlamentu są regularnie stosowane i traktowane jak przywilej polityków. Inne interpretacje sytuacji, jakie się kolejno zdarzały, wydają się dziwne i mało prawdopodobne. Lista wcześniejszych publikacji jest w dziale Wybory serwisu wiadomości.xp.pl. Problem sporej skali. Fałszowane są też sondażeJeśli chodzi o wynik z 2015 r., na oko widać tam tylko trafienie w coś estetycznego, czyli psychologicznie trafnego, co – jeśli by miało być przypadkiem losowym – na 99,8% by się nie zdarzyło. Jednakże wprowadzenie takiego stanu wymaga średnio dodania czy odjęcia 500 głosów. Jest to wartość oczekiwana, czyli estymator statystyczny zmierzający do zminimalizowania błędu – ma on taką wartość, że rzeczywista liczba zafałszowanych przez te zmienione 3 ostatnie cyfry wyniku (tj. łącznej liczby głosów na partie sejmowe) głosów jest przy takim założeniu obarczona najmniejszym możliwym błędem: skoro rzeczywisty wynik jest nieznany, to chociaż przyjmuje się taki, który nie jest ani bardzo skrajny w stronę mniejszego, ani bardzo skrajny po stronie przeciwnej, czyli rzeczywistego wyniku większego, lecz jest możliwie pośrodku. Wychodzi więc wtedy rzędu 500 głosów sfałszowanych. Nie oznacza to, że skala fałszerstw jest marginalna. Wręcz przeciwnie – ale o tym za chwilę. Po co ktoś miałby działać tak ostentacyjnie, skoro na nic mu to niepotrzebne i nie robi w dziedzinie fałszowania praktycznie nic istotnego? Sami sobie odpowiedzmy. Nie miałoby takie popełnianie przestępstwa żadnego sensu. Rzecz tu tylko w tym, że wyniki z 2015 r. nie dawały podstaw by uznać, że ta skala jest większa. Co innego te z 2019 r. Tutaj mamy już wyraźnie "2 fundamentalne oszustwa":
Jeśli chodzi o pierwszy punkt, czyli przekręt z liczbą 256, to prawdopodobieństwo zdarzenia się czegoś takiego w 2 kolejnych wierszach wyników jest poniżej 1:1000. Było ono też wyliczane w proteście wyborczym. Liczba głosów wynosi tutaj po pierwsze średnio 500 tys. na modyfikacji wyniku Konfederacji (ale partia ta raczej nie będzie bardzo z tym problemem walczyć – być może to przez to, że tyle jest w niej prawników, bo to zawód powszechnie i do cna skorumpowany, gdzie być może "na dzień dobry" opowiada się o "niewierzącym Janie Pawle II" itd. i o potrzebie "udzielania wsparcia partiom politycznym, bo ten temat kryją wszystkie media, a inaczej przyłożą nam podatkami": rzędu 60% więcej pieniędzy, na podatku dochodowym i VAT, za dyskryminowanie Piotra Niżyńskiego i ewentualnie jeszcze każdego, kogo rząd sobie zażyczy, by dyskryminować, zwłaszcza w dostępie do Sądu Najwyższego...), po drugie średnio ok. 100 tys. głosów sfałszowanych na wyniku procentowym SLD. Mianowicie, przyjmując nawet, że część całkowita tego wyniku była poprawna (12%), na pewno sfałszowano tu jeszcze bardzo trudny do superdokładnego przewidzenia wynik po przecinku, który jakoś tak dziwnym dopasował się do wspomnianego "najlepszego z możliwych tutaj kompromitujących symboli" (tj.: do kolejnych cyfr 256): chodzi tu więc o cyfry 56 po przecinku, będące jedną ze 100 opcji, a zatem średnia skala fałszerstwa to tutaj pół procenta łącznej liczby głosów albo inaczej ok. 74 tys. (można to czysto szacunkowo powiększyć tutaj do 100 tys. przyjmując, że i 12 procent niekoniecznie dokładnie wychodziło, bo to może zbyt po myśli planu co do fałszerstwa ostentacyjnego – plan taki wszak już w 2015 r. się zaczął). Łączna więc wartość oczekiwana (minimalizująca błąd) co do fałszerstw jawnych to w 2019 r. 600 tys. głosów ważnych. Stanowi to 4% wyniku. Skoro w sposób arcyjawny sfałszowano tutaj 4% wyniku, a przy tym wg przesłania fałszerstwo miało doprowadzić do jedynowładztwa konkretne pojedyncze stronnictwo, to należy oczekiwać, że rzeczywista skala oszukańczej modyfikacji wyników jest jeszcze większa. Obstawiałbym coś pomiędzy 10 a 20%. To zaś oznacza, że nie da się uciec od wniosku, iż fałszowane też są sondaże. Nie zapominajmy przy tym, że wyniki partii politycznych odzwierciedlane w wyborach mogą odnosić się jedynie do tych, co głosują. Co za tym idzie rzeczywiste poparcie dla frakcji politycznych, a zwłaszcza tych obecnie u steru władzy (jako że ci, co nie głosują, często są zniechęceni przez obecnych oraz przekonani o tym, że inni też nie byliby lepsi), jest niemalże dwukrotnie niższe niż wynik wyborów, jaki by wystąpił, gdyby głosy policzono uczciwie. Skoro bowiem głosowało 15 mln. ludzi, a dorosłych jest w Polsce ok. 30 mln., to pozostałe 15 mln. doliczone w mianowniku (ułamka w postaci "ludzie głosujący na Zjednoczoną PRawicę / wszystkie głosy") zmniejszyłoby jeszcze o połowę ten wynik PiS-u (w przybliżeniu tylko wprawdzie, ponieważ oczywiście też może być i tak, że ktoś nawet poparłby PiS i nie jest do tej partii zniechęcony, a po prostu nie był na wyborach z innego powodu; liczę tu jednak przypadki najpowszechniejsze, czyli sytuację zniechęcenia do polityki i polityków, oznaczającą też brak korzystnego wyróżniania się PiS-u na tym tle). Jeśli się więc temu przyjrzeć, sondaże podwójnie robią ludzi w konia. Z partii, która w narodzie miałaby może 10%, może w porywach 14% poparcia narodu robią kogoś, kto ma uzyskać wynik rzędu 38-42%. To jest absurd. To szydzenie z inteligencji widzów i słuchaczy. Nie budzi to zresztą żadnego poważniejszego oporu społecznego, a szkoda. Pokazywaliśmy już swego czasu w artykułach pewne bardzo dziwne przypadki sprawiające wrażenie na bieżąco dokonywanych polityczno-medialnych manipulacji w wynikach sondaży. Dlaczego tak źle z tą branżą? Zapewne z przyczyn... finansowych. Chodzi wszak o chleb, a działania pro publico bono opłacają się tylko dlatego, że potężny patron płaci. Patron taki potrzebuje w zasadzie jedynie cudzej czyjejś nazwy, jakiegoś innego imienia niż jego własne, np. jakiegoś "instytutu" w nazwie, jakichś wskazań na urzeczywistniającą się tam poważną a nieskazitelną "naukę". Nie więc polityk sam mówi, że "z tego-a-tego państwo wybieracie", "to-a-to ma poparcie i nadaje się do tego, by na to głosować", tylko mówi on za pośrednictwem np. państwowego przecież CBOS-u (instytucja pod nadzorem Prezesa Rady Ministrów). Analogicznie też – mówi przez mass media, które zamawiają sondaże od prywatnych instytucji ankietujących. Chodzi o to, by to nie były "wyniki TVN-u", tylko wyniki jakiegoś instytutu. Jeśli się jednak temu bliżej przyjrzeć, przecież nie dziwi nikogo fakt, że bardzo trudno z czegoś takiego, jak ankietowanie ludzi, się utrzymać. Trzeba zatrudniać ze 3 pracowników przynajmniej (to jest jakieś zupełne minimum sensownej działalności tego typu), ci zaś chcą pewnie nie płacę minimalną, tylko np. ponad 4000 zł brutto (przeciętne warszawskie wynagrodzenie to... 7395,46 zł), czyli łączny koszt płacy wynosi w przypadku każdego z nich np. 5181 zł (wynik dla 4300 zł brutto), po pomnożeniu przez 3 i dodaniu kosztu wynajmu biura, łącza internetowego, telefonów służbowych czy leasingu komputerów – i uwzględniając też, że ww. pensja jest jak na Warszawę niska, a nie przeciętna – ewidentnie przyjęcie kosztów rzędu 20 tys. zł miesięcznie to żadne przeszacowanie. A tymczasem przecież musi to być równoważone przez przychody. Miesiące bez przychodów, narastające straty w kwocie 20 tys. zł miesięcznie mogą skutecznie odstręczyć banki od kredytowania takiego przedsięwzięcia. Może to więc okazać się drogą do kompletnej "mogiły" biznesowej – powstaje swoista pętla coraz gorszej sytuacji. Sektor bankowy ma bowiem obecnie tendencję do kredytowania tych, co sobie dobrze radzą, a omijania tych, co mają przede wszystkim straty. Krótko mówiąc, gdyby sondażownie zaczęły lekceważyć upodobania mediów, które od nich sondaże zamawiają, naraziłyby się na śmierć biznesową. W ten sposób powstał pewien system, zaś każdy newcomer, każdy nowy zawodnik, który próbuje się wyłamać, naraża się na złą ocenę jego wiarygodności. Mass media bowiem chętnie podchwytują hasło o "wiarygodności" lub "niewiarygodności" sondaży – niewątpliwie, jest to pewna kwestia, acz tutaj pewnie źle i przewrotnie wykorzystywana – i skoro zobaczą, że w ich dziennikach nic się nie dzieje, nie ma powodu do niepokojów społecznych, zaś jakaś sondażownia zaczyna informować o coraz gorszych wynikach rządu (lub po prostu o wynikach nagle ni stąd, ni zowąd bardzo złych, niespójnych też z wyborami), kierownik takiej tej czy innej stacji albo gazety albo portalu internetowego zacznie kręcić nosem i niechętnie patrzeć na takie wyniki. Tego po prostu można się spodziewać: "a dlaczego tak?", "przecież my tu nie mamy żadnych skandali". Koniec końców chodzi tu też zapewne o ich własną skórę, o ich bezpieczeństwo polityczne. To więc wyjaśnia, czemu tak zły stan tej branży i dlaczego nie zanosi się na jakąś rychłą poprawę (i że to dopiero projekt xp.pl ewentualnie mógłby tu przynieść poprawę, wraz może jeszcze z odpowiednim wsparciem ze strony związków zawodowych). Jeszcze słowo przeciwko teorii, że "nie tak bardzo"Skoro rzekomo czyimś zdaniem "nie tak bardzo" sfałszowano wybory, skoro to nie ma jakiegoś większego znaczenia, to czemu Minister Sprawiedliwości tak się wzbrania przed zapewnieniem śledztwa w tym temacie? Prawica najwyraźniej nie czuje się pokrzywdzona. Oni jedni wiedzą, że są bezpieczni – "myśmy dużo na fałszerstwie nie stracili". Nie chodzi tu tylko o Zbigniewa Ziobro, który jako Prokurator Generalny ma podobno stanowisko, że protest wyborczy przeciwko ww. fałszerstwom był bez sensu. Nie przypadkiem zapewne współpracownik premiera nazywa się Obajtek – "o, bajtek" to (podobnie jak "o, mikron" kojarzące się z pseudonimem Piotra Niżyńskiego sprzed 20-25 lat: Mikroprocesor) zapewne nawiązanie do symbolu 256 w wynikach wyboru, trafnie wychwyconego przez autora tych decyzji personalnych. Sugeruje to, że wiedza o szykującym się fałszerstwie istniała w kręgach politycznych już wcześniej. Można tu na marginesie dodać, że mający nazwisko nasuwające na myśl liczbę 256 Daniel Obajtek jako szef PKN Orlen kojarzy się z zapleczem prasowym "bezpieczeństwa rządu": PKN Orlen ma być bowiem właścicielem "Ruchu". Alternatywą zaś jest pozostawanie "Ruchu" w rękach Alior Banku, czyli spółki, o której kompromitacji w stosunkach z Niżyńskim informowaliśmy już w specjalnym artykule. Alior Bank w ramach specjalnego układu "za grosze" przejął Ruch S.A. i w ten sposób obecnie kontroluje dystrybucję prasy do niemal wszystkich kiosków. To pokazuje, jak poważna jest ta sprawa, bo chodzi tu o trwały antydemokratyczny i antysprawiedliwościowy system, a nie jakiś drobny kaprys pojedynczej osoby, np. szefa PKW, swoją drogą o nazwisku przypominającym pewną oszustkę, jaka dawała się we znaki Piotrowi Niżyńskiemu w r. 2009. Jak się okazuje – jak pokazał Piotr Niżyński na http://old.bandycituska.com/Wybory – PKW nie tylko opublikowała odpowiednio trafne wyniki zbiorcze z całego kraju, ale pasują do nich i sumują się do nich (z drobnym wyjątkiem, bo podobno pominięto jedną komisją, czyli raptem kilkadziesiąt głosów) wyniki z wszystkich okręgów oraz z należących do nich poszczególnych komisji obwodowych. Można to sprawdzić przeglądając zestawienia i podliczenia zamieszczone na ww. stronie internetowej. A zatem wynik idzie z góry do dołu: obmyślamy sobie wynik sumaryczny, po czym nawet wpisujemy konieczne w takim razie (i tak dobrane, by wszędzie było mniej więcej podobne fałszowanie, bez jakichś punktów gigantycznego odstępstwa) wyniki na poziomie najbardziej lokalnym. Dziwne jednak, że nie wyłapali tego żadni komisarze wyborczy. To prawdopodobnie pokłosie jakiegoś problemu z obsadą personalną obwodowych komisji do głosowania, co zapewne obciąża winą PKW. Kwestie prawne. Kompromitacja Sądu NajwyższegoOmawiając wybory w serii artykułów trochę miejsca poświęciliśmy też kompromitacji Sądu Najwyższego. Wstawiono do niego specjalnie panią z uczelni, Marię Szczepaniec, której najwidoczniej karierę przygotowywano już od dawna (w zamian pewnie za ładne nazwisko – "olewa [to] [nasz] pan [Ziobro]!", "szcze-paniec", "panisko"): m. in. jej rozprawa doktorska była podobno o przekroczeniu granic obrony koniecznej motywowanym strachem lub wzburzeniem, co dobrze pasuje do takich postaw sędziowskich (nadzieje na bezkarność) oraz do ewentualnej nieprzychylnej oceny ich przez społeczeństwo i tego dalszych reperkusji, np. jakichś ataków tłumu ("karalne!", "to nie jest stan wyższej konieczności!"). Ta pani, jak pokazywaliśmy w jednym z artykułów, nawet już się zapowiadała w tematach związanych m. in. z postacią Niżyńskiego (jako głównego obserwatora tych wyborów pod tym kątem) – tj. chodzi tu np. o okolice, w których ów człowiek często przejeżdża komunikacją miejską – toteż trudno uznać rozpoznawanie akurat przez nią tego kluczowego protestu wyborczego za przypadek. Powstaje wszakże pytanie o to, czy można w takiej sytuacji w ogóle mówić o jakimś udowodnionym przestępstwie przeciwko wyborom. Otóż odpowiedź na to, ze strony zarówno świata nauki, jak i orzecznictwa Sądu Najwyższego, brzmi: zdecydowanie tak. Mówi się mianowicie – i to na gruncie Kodeksu postępowania karnego, a zatem spraw karnych, w których o ileż ściślejsze powinny być kryteria dowodowe niż w zwykłych cywilnych! – że "udowodnione" znaczy tyle, co „takie, gdy w świetle przeprowadzonych dowodów fakt przeciwny dowodzeniu jest niemożliwy lub wysoce nieprawdopodobny”; wykaz (niektórych) źródeł pisemnych:
Wydaje się to być zasadą uniwersalnie przyjmowaną przez wszystkich, trudno nawet wyobrazić sobie sędziego czy choćby tylko jakąś racjonalną osobę, która by sądziła nie uwzględniając tego. (No, ale co poradzić, skoro przychodzi sobie jedna pani Szczepaniec i zaczyna się w tym sądzie świat bez standardów! Akurat w wydziale-izbie o wyborach orzekającej!) A zatem w każdym razie wg świata nauki i wg czołowych sędziów polskich zachodzi sytuacja, że gdy ktoś 30 razy rzuca kostką, co do której wiadomo, że jest symetryczna i normalna (np. sam ją wykonał), to wiadomo, że nie wypadła 30 razy 6-ka. Nie trzeba na ten temat przeprowadzać dowodu (choćby nawet istniał tam mechanizm w rodzaju "kota Schroedingera", który podglądnie wynik rzutów i na jego podstawie dokona ewentualnie jakiejś ważnej rzeczy, jeśli 30 szóstek rzeczywiście wyjdzie): wiadomo, że to się nie stało, jest to "udowodnione". Co się natomiast tyczy kwestii wykrywania ukrytych informacji, czyli heurystyki steganograficznej, to jak już Niżyński wskazał w proteście typowe ludowe intuicje są zazwyczaj słuszne, tym niemniej należy pamiętać o prostym fakcie, iż najzupełniej każdy wynik jest na swój sposób wyjątkowy, "ten jedyny" i skrajnie nieprawdopodobny, zaś znaczenia nabiera to dopiero w zestawieniu 2 opcji: opcja przypadku losowego oraz opcja spisku ostentacyjnego (a więc takiego w stylu "grupy watykańskiej"). Spośród nich, a priori (czyli przed doświadczeniem) obie mają jakieś swoje prawdopodobieństwa, przy czym opcję przypadku losowego należy w tej mierze określić ściśle i matematycznie (jakie jest prawdopodobieństwo, że coś takiego się zdarzy?), zaś opcję spisku ostentacyjnego – czysto szacunkowo, na zasadzie "szansy" przyjętej rozumowo a związanej z zaufaniem do systemu. To ta druga opcja obejmuje temat tego, czy konkretny wynik ma jakieś znaczenie, może mieć jakieś znaczenie, czy nie, ponieważ np. ciąg zupełnie losowych, statystycznie dobranych cyfr nie ma tej cechy "trafności psychologicznej" (pojęcie zbliżone do estetyki), która pozwalałaby go zaklasyfikować do opcji "spisek ostentacyjny". Ciąg losowy, bez bardzo wyraźnych i dobrze zrozumiałych symboli, pozostanie czymś niejasnym, niepewnym, nie nadaje się zatem na narzędzie takiego spisku. Po przeprowadzeniu takiego wstępnego podziału zadanie jest już prostym zadaniem z dziedziny rachunku prawdopodobieństwa, które rozwiązuje się w oparciu o koncepcję prawdopodobieństwa warunkowego. W uproszczeniu można przyjąć, że liczy się to, ile razy bardziej prawdopodobny jest spisek (szacowany np. ogólnie to na 1%) od przypadku losowego (np. nieprawdopodobnego tak, że aż chodzi o ok. 0,01% przypadków): jeśli np. 100 razy, to na 99% mamy do czynienia ze spiskiem (proporcja ok. 100 do 1 daje wynik 100:101 wynoszący w przybliżeniu 99%; fakt nakładania się części zdarzeń na siebie, mianowicie tego, że jednocześnie mógłby wystąpić i spisek, i losowe zdarzenie się wyniku, jako skrajnie mało prawdopodobny można w takim inżynierskim przybliżeniu zignorować i po prostu zsumować tutaj w ww. dzielniku 100[x] i 1[x] do wyniku 101[x]). Idąc tym tropem z całą pewnością dojdzie się do wniosku, że wybory sfałszowano na ponad 99%, ponieważ jak już wspomniano już choćby samo trafienie w 256 w 2 kolejnych linijkach wyników ma prawdopodobieństwo poniżej (czy około) 1:1000, jak to można łatwo policzyć, zaś tutaj dorzucono jeszcze trafienie się 1946 w najlepszym na to możliwym miejscu, czyli przy partii kojarzonej z "post-komunizmem", czyli "tym, co «po» zainstalowaniu się komunistów w Polsce [w 1945 r.]". Jeśli chodzi o problem skali – a więc: czy w zakresie tego, co udowodnione, wystarcza to do obalenia całych wyborów i żądania ich powtórzenia – niewątpliwie odpowiedź również powinna być przychylna dla protestu Niżyńskiego, który jednakże Sąd Najwyższy najzupełniej bezczelnie zlekceważył (jak mu to też doradzał Ziobro i PKW, to ostatnie notabene podkreślając też dwoisty charakter problemu, jak gdyby więc w nawiązaniu do zastosowanej symboliki: 256 i 1946 – "nie tylko, że jest fałsz, ale i że ma wpływ na wynik trzeba wykazać"). Chodzi tu więc o to, co można powiedzieć o skali fałszerstw "na 90%". Pamiętajmy bowiem, że nawet abstrahując od definicji "udowodnionego", która odwołuje się do pojęcia tego, co "wysoce" nieprawdopodobne, Sąd Najwyższy jest od tego, by zapewnić demokratyzm wyborów – po to jest jego nadzór. Nie może więc być tak, że jest to ruletką i że np. wydaje się mało prawdopodobne, że wyborów nie sfałszowano w sposób istotny dla wyniku. Skoro więc na 80 czy 90 procent skala fałszerstwa przekracza 0,25% głosów, która to liczba w przybliżeniu odpowiada 1 posłowi Sejmu (ok. 1 do 400, a ściślej: 460), czyli przekracza 37500, to nie można już tego lekceważyć – a tak właśnie jest w sprawie niniejszej. Aby to tutaj teraz wykazać, należałoby zastosować dystrybuantę (czyli całkę pod wykresem gęstości) rozkładu równomiernego określającego, jaki był rzeczywisty wynik w miejsce podstawionych cyfr (dystrybuanta, mówiąc w uproszczeniu, określa, na ile procent wynik rzeczywiście uzyskany będzie niższy niż pewna zadana liczba, która nas interesuje). Ponieważ rozkład jest równomierny, to sprowadza się to do policzenia odpowiedniego pola prostokąta cząstkowego i porównania go z polem całego, tj. dużo szerszego, prostokąta, co w istocie odzwierciedla jedynie stosunek długości odcinków (aby policzyć, jaki on jest, trzeba by się tu zastanowić, jaki jest maksymalna możliwy odsetek głosów sfałszowanych przez same tylko ww. jawne wstawki: otóż jest on każdorazowo 2 razy większy niż przytoczone w poprzednich fragmentach tekstu wyniki średnie, czyli wartości oczekiwane, czyli wynosi w sumie 0,08, i to ta długość jest długością podstawy "prostokąta" tworzonego przez linię wykresu gęstości prawdopodobieństwa). Należy następnie wyszukać taką długość tego odcinka (podstawy prostokąta), przy której dystrybuanta, czyli jego pole, wyniesie 0,0025, uprzednio zapewniając, by linia wykresu była na takiej wysokości, by dystrybuanta pod całym prostokątem (obejmującym wszystkie możliwości) wyniosła 1 (co jest zapewnione przy wysokości prostokąta wynoszącej 1:0,08 = 12,5). W ten to przybliżony sposób osiąga się wynik, że fałszerstwo na skalę najwyżej 0,0025 ma prawdopodobieństwo 0,03125, czyli 3,125%, czyli na 96,875% skala – spowodowana, powtórzmy, samymi tylko ostentacyjnymi wstawkami, czyli pomijając tutaj to, co zakulisowo tak jeszcze poza tym się działo – jest taka, że wpłynęło to na wynik wyborów. Wniosek: w imię obrony uczciwych wyborów należałoby je powtórzyć. To jednakże sędziowie bezpardonowo zlekceważyli. Po co koronawirus? Bo wybory sfałszowane... Dlaczego koronawirus możliwy? Bo wybory sfałszowane...Skoro wspomniano tu o koronawirusie, to w ramach ciekawostki można by tu jeszcze kontynuując ten temat wskazać, że wielką zaletą z punktu widzenia niedemokratycznych polityków, jaka się wiąże z kontynuowaniem tej (prawdopodobnie) bajki o jakiejkolwiek trwającej epidemii Covid-19 (liczba ofiar to już rzekomo doszła do chyba 4 mln., czyli co 9-ty Polak powyżej 2-3 roku życia... wystarczy popytać w rodzinach, by się przekonać, że to nieprawda), jest to, że teoria o koronawirusie służy do zakazywania manifestacji przeciwko polityce niedemokratycznej. Zakaz demonstracji jako rację stojącą za dalszym najprawdopodobniej fałszywym lansowaniem teorii o grożącym ludziom koronawirusie dostrzegamy w 2 poszlakach rzuconych ludziom już lata temu, a obecnie nabierających wyrazu:
Jak widać politycy wolą dmuchać na zimne, jeśli chodzi o wybory. Pytanie tylko, czy to tak być powinno, że to jest temat "zimny": nie budzący żadnych większych emocji. Myślę, że zdecydowanie nie. Nie tak nas wychowywano, nie w to niemalże wszyscyśmy wierzyli od lat. Miejmy więc odwagę walczyć o odpowiednie akcje przeciwko złym władzom, wrogim też sprawiedliwości w sądach oraz wspierającym manipulowanie umysłami (instalacje z zachipowanych w środku elektronicznie drągów żelbetowych umożliwiających odtwarzanie radia podsłuchowego, często w postaci szeptanej i z przekazem podprogowym, jakkolwiek dotyczy to póki co nie ludzi w skali masowej, a jedynie różnych ofiar nielegalnego telewizyjnego podsłuchu, do których zresztą nie tylko Piotr Niżyński się zalicza, z tym, że pozostałe ofiary zwykle są prędzej czy później – ostatnio to raczej prędzej – po prostu zabijane, np. z użyciem "karetek śmierci"; na ten temat było już sporo artykułów w dziale Kryminalne i w ciągu ok. miesiąca-dwóch opublikujemy kolejny). Wydaje się, że celem forsowania jedynowładztwa PiS-u i związanych z nim mikrokoalicjantów jest zapewnienie jak najdłuższej "ławki rezerwowych" na czas największych kompromitacji, czyli czas rzekomej epidemii koronawirusa będącej w istocie zapewne masakrowaniem ludzi oraz czas dalszego bezprawia telewizyjnego, prześladowań Piotra Niżyńskiego, łamiących prawo prorządowo stronniczych sądów oraz fałszerstw wyborczych. Przy tych wszystkich sprawach władze mają okazję się poważnie skompromitować, a tymczasem politykom zależy na jak najdłużej zagwarantowanej bezkarności. Upatruje się więc nadziei po pierwsze w jak najdłuższych własnych rządach, po czym, w ostateczności, w oddaniu rządów innym partiom z tej samej "grupy telewizyjnej", tj. takim, które można podejrzewać czy posądzać o sympatyzowanie z nurtami antydemokratycznymi (krycie tematów w mass mediach, lekceważenie oddolnych metod rozpowszechniania się informacji w rodzaju plotkowania), z podsłuchem na Piotra Niżyńskiego i wspieraniem go w budynkach komercyjnych, remontowaniem nieruchomości w sposób umożliwiający samoczynne odtwarzanie się radia podsłuchowego z konstrukcji budynku oraz z wszelkimi związanymi z tym dalszymi przekrętami, w tym zwłaszcza atakami na kieszeń pokrzywdzonego i mataczeniem w sądach. Jeśli do władzy dojdzie partia z "grupy watykańskiej" czy "telewizyjnej", to najprawdopodobniej też nie rozliczy wielu dawnych i obecnych skandali, toteż także i ona zapewni bezpieczeństwo. Można przypuszczać, że chodzi tu o tego typu partie, co PO (a może i partia Hołowni, jeśli zamierza przystąpić do koalicji z PO), SLD, PSL czy nawet złożona z prawników Konfederacja. Gdyby któreś z nich obecnie współrządziły z PiS-em, mogłyby również się skompromitować tak samo, jak i PiS, już choćby przez fakt pozostawania w tej koalicji mimo zgłaszania im skandali. Przez to zaś, że ich w niej nie ma, wydłuża się "ławka rezerwowych" mająca w przyszłości zapewniać bezpieczeństwo rządzącym – tak to można zinterpretować, wobec ewidentnego braku dobrej woli okazanego m. in. w kwestii wyborów. (n/n, zmieniony: 9 sty 2024 21:51)
KOMENTARZE (0)Skomentuj Brak komentarzy do tego artykułu. Możesz napisać pierwszy. |
Nowi użytkownicy dzisiaj: 1. | © 2018-2024 xp.pl sp. z o. o. i partnerzy. Publikowane materiały wyrażają opinie ich autorów. | RSS | Reklama | O nas | Zgłoś skandal |